Fotoblog o wszystkim o czym pomyślę i o wszystkim co się da sfotografować

26.07.2011

Tragedia bałtycka, czyli nasz tegoroczny wyjazd nad morze

Prologos

Maj.
Zaliczka wpłacona. Domek na lipiec zarezerwowany. Po kilometrach przeglądniętych stron z ogłoszeniami wakacyjnymi, po setkach napisanych maili znaleźliśmy ten jedyny, wymarzony. Domek z wszelkimi wygodami, w odpowiedniej odległości od innych, jest i boisko do siatkówki, palenisko, wędzarnia i wypożyczalnia rowerów. Miejsce ciche i spokojne (jak wielokrotnie zapewniał nas właściciel ośrodka), pod lasem, niezbyt daleko do morza i centrum. Po prostu bajka - ideał dla tych, co chcą odpocząć od miejskiego gwaru i życia dnia codziennego. Trochę spokoju, trochę rozrywki...

Lipiec
Po 10 h podróży przyjechaliśmy na miejsce. GPS (Czesio) trochę się pogubił i "przeciorał" nas po wertepach. Ale po telefonicznych konsultacjach z właścicielem ośrodka wypoczynkowego dotarliśmy do celu... tez po wertepach.
Pierwsze wrażenie: super!! Domki piętrowe, duże, drewniane, leżące w oddaleniu od siebie. Jest i zieleń.
I tu pierwszy zgrzyt. Właściciel wskazuje nam nie taki domek jak chcieliśmy. Umawialiśmy się na domek pod lasem, a dostaliśmy leżący w środku ośrodka. Na nasze protesty usłyszeliśmy: a jaka to różnica?. Może dla właściciela to żadna różnica, ale my bądź co bądź zapłaciliśmy za domek i mamy chyba prawo oczekiwać wywiązania się z umowy. Summa summarum dostaliśmy domek pod lasem i myśleliśmy, że na tym skończą się nasze problemy z właścicielem. Ale to małe, nic nie znaczące, jak nam się wydawało, zdarzenie było tylko przyczynkiem do tego co miało się stać w ciągu kolejnych dni.
Jak w tragedii greckiej problem narastał, aż do otwarcia "puszki Pandora", z której wydostały się na świat wszelkie nieszczęścia.
Pomińmy milczeniem to, że domek nie był dokładnie wysprzątany, a lodówka i mikrofalówka kapały brudem.
Bardzo szybko okazało się, że na sześć domków letników + przyczepa właściciela tylko my przyjechaliśmy odpocząć w miarę cywilizowany sposób i pooddychać jodem. Reszta wraz z właścicielem urządziła sobie turnus alkoholowo-imprezowy; nie tylko dzienny, ale i nocny.



Osoby biorące udział:
- dwie pary męsko-damskie ze Śląska
- trójkąt męsko-damski (kobiet sztuk dwa) o nieznanej konfiguracji + dzieci ze Śląska
- ponad 20 młodych osób płci mieszanej z dziećmi obecnie zamieszkujących dwa domki sześcioosobowe i namioty
- współpracownik właściciela z rodziną
- właściciel
- my tj. pięć osób

Miejsce:
- miejscowość nad morzem Bałtyckim

Czas:
- lipiec 2011

Stasimon:
- brak ze względu na nasze umiejętności muzyczne
- chór zastępowały częściowo nocne chorały letników zaprawionych napojami wyskokowymi i właściciel powtarzający ciągle: a co ja miałem zrobic?

Epeisodion

Pierwsze dni przeleciały bardzo szybko, bez jakichkolwiek problemów, chociaż  zauważyliśmy, że imprezy nocne są coraz dłuższe i coraz bardziej głośne.
"Moje zboczenie zawodowe" niestety nie wyjechało sobie na urlop i siedząc na werandzie bezwiednie zaczęłam obserwować życie w stadzie. Nasi sąsiedzi  byli zapewne miłymi ludźmi, ale o całkiem innych priorytetach w życiu. Przede wszystkim byli bardzo głośni. Przez 24 h na dobę stale coś mówili z odpowiednimi decybelami i krzyczeli na wszystko co się rusza; na dzieci, na siebie, na psa itp. , tak jakby chcieli krzykiem zaznaczyć swoją obecność we wszechświecie: To Ja!!!!! Widzicie mnie!!!! Niech ktoś wreszcie zwróci ma mnie uwagę!!!! Poza tym śląscy letnicy wprowadzili folklor na nasz ośrodek urozmaicając nam letnią nudę swoją gwarą, rubasznymi wicami i pokazując nam jak wygląda tradycyjny podział ról w rodzinie i gdzie jest miejsce kobiety. Rolą kobiet było zazwyczaj sprzątanie, pranie i przynoszenie mężczyznom napojów bogów. No właśnie napój bogów, czyli piwo towarzyszyło im od rana do wieczora, a i nie rzadko w nocy. Charakterystyczny trzask otwieranej puszki piwa, jak pianie koguta oznajmiało nam nadejście poranka i tuliło nas wieczorem do snu. O szczęśliwcy! Nasi sąsiedzi znaleźli nigdy nie wysychające źródło boskiego napoju. A o ich szczęściu świadczyły tylko co rusz wynoszone do śmietnika nieprzebrane ilości puszek i butelek alkoholu. Piwo towarzyszyło im także podczas uniesień estetycznych jakim był zachód słońca; brnęli przez piasek z ciężką torbą pełnych puszek nad morze, aby później upojeni pięknem zjawiska przyrody i nie tylko... ruszyć z powrotem do domku krokiem lekkim, pozbawionym ciężaru.
Drugą grupą naszych sąsiadów to byli młodzi ludzie z niepoliczalną ilością dzieci.  Mieli najbardziej charakterystyczne cechy młodości: głośność, brak umieralności współżycia społecznego, przekonanie, ze wszystko to co robią jest słuszne i podoba się innym, radość życia i modne bezstresowe wychowanie. A przede wszystkim zabawa...
Czy ich wszystkich krytykuje? Nie, ależ skąd! Jestem tylko zaciekawiona tak odmiennymi ode mnie formami życia.
No, ale powróćmy do naszej tragedii. Gdzieś w połowie pierwszego tygodnia, pod wieczór, zaprawione już odpowiednio towarzystwo postanowiło zażyć trochę ruchu i pograć w siatkówkę. Na ich nieszczęście piłka bardzo często lądowała na naszych samochodach (głównie na szybie), zaparkowanych przy naszym domku. Ileż musieli się nagimnastykować, aby ją wydobyć spod nich, a to jeszcze przy niesprzyjających warunkach, bo szybko zapadł zmrok. Stojąc w oknie zobaczyłam kuriozalne zjawisko, jakim była pewna dama już mocno napojona ognistą wodą, która wczołgała się pod nasz samochód w poszukiwaniu piłki i tak zmęczona była tą czynnością, że miała pewne trudności z wydostaniem się. Kiedy zapadły już "egipskie ciemności" sfrustrowane towarzystwo oddało się całonocnej orgii pijackiej ze śpiewami, głośną muzyką puszczaną z samochodu wyprowadzonego na sam środek placu, aby każdy miał możliwość ją usłyszeć,  krzykami i wybuchami śmiechu. Mimo, że nie zostaliśmy zaproszeni to duszą i ciałem towarzyszyliśmy im dzielnie przez całą noc. Co tam sen! Żyje się raz! Chociaż jeden z nas, ten aspołeczny typek, postanowił zejść do towarzystwa i poprosić o to, żeby bawili się trochę ciszej o 2 w nocy. Na co usłyszał, skądinąd bardzo słuszną uwagę: a po co Pan tu przyjechał? Jego odpowiedź: wypocząć wprowadziła konsternację do towarzystwa i niedowierzanie, że na urlop jedzie się wypocząć. Oczywiście prośbę naszego "aspołecznego" rozpatrzyli negatywnie.
Nazajutrz rano, obudzeni nieśmiertelnym trzaskiem puszki, postanowiliśmy porozmawiać z właścicielem o zaistniałej sytuacji. Wysłaliśmy delegację złożoną z jednej osoby; naszego "aspołecznego". Obecna tu autorka tej sztuki nie została zaproszona do delegacji, bo nie posiada zdolności negocjacyjnych miękkich, tylko twarde opierające się głównie na robieniu awantury i tzw.  opierd... stron zainteresowanych. Od właściciela dostaliśmy solenne zapewnienie, że od teraz na ośrodku będzie wprowadzona względna cisza nocna od godz. 22, no góra do 22, 30 i że nasze samochody już więcej nie będą zmuszone grać w siatkówkę. Nota bene okazało się, że właściciel nie słyszał nocnej imprezy, bo po swoim zakrapianym raucie udał się w objęcia morfeusza. Poza tym pechowo trafiliśmy na ekipę, która była już tu na wypoczynku w ubiegłym roku i umówiła się na wspólne wakacje w tym. Biedak skarżył się, że w tamtym roku też miał z nimi takie problemy i że nie może dać sobie z nimi rady i że żadne prośby i błagania na nich nie działają.
Podniesieni na duchu obietnicą właściciela, trochę zmęczeni, po całonocnym imprezowaniu udaliśmy się na plażę.
Nadszedł wieczór i... cisza... błoga cisza przez całą noc.  Kolejny wieczór i... może nie cisza, ale impreza skończyła się koło 22,30. Kolejny wieczór i... może już nie cisza, ale impreza skończyła się koło 24.
W sobotę nad ośrodkiem zawisło jakieś fatum, wyczuwało się, coś niedobrego w powietrzu. Wieczorem zaczęły się przygotowania do wielkiej imprezy; zapalono ognisko, znoszono wszelakie mięsiwa i wędliny, a także odpowiednie napoje. Świętowanie zaczęło się z hukiem i trwało do 23,30 kiedy to właściciel ośrodka wyszedł i zarządził koniec imprezy i poprosił o rozejście się do domków. Część towarzystwa bez "ociągania się" spełniło  prośbę właściciela i po dobrej godzinie hucznej zabawy i ponownym przypomnieniu się właściciela rozeszło się do siebie. Ale Ślązacy spragnieni uciech i hulanek głośno zaprotestowali przeciwko łamaniu ich praw do wakacyjnego wypoczynku poprzez danie jasno do zrozumienia właścicielowi kto go utrzymuje. Właściciel człowiek z sercem na dłoni wyjaśnił im w prostych słowach kto jest winien zaistniałej sytuacji: bo oni później będą mieli do mnie pretensje. Małe wyjaśnienie dla tych którzy mogli się pogubić w tej historii - oni, czyli my. Jak usłyszeliśmy te słowa to serce rosło nam z dumy, że jednak zostaliśmy zauważeni prze stado; tyle miłych słów usłyszeliśmy na nasz temat.
Dobroduszny właściciel ugiął się przed niedolą imprezowiczów i pozwolił im dokończyć tak wspaniale zaczętą zabawę w swoich domkach.
Rozochocone towarzystwo postanowiło przypomnieć nam jakie są zasady współżycia społecznego i wykrzykiwali pod naszym adresem pouczające, egzystencjalne teksty typu: wy nie potraficie żyć i nam nie dajecie żyć, nie potraficie się bawić itp. Co poniektórzy, ci bardziej już znieczuleni. postanowili porozmawiać z nami osobiście i wkroczyli na naszą werandę z zamiarem odwiedzenia nas, ale zostali przekonani przez innych, że mogą to zrobić rano. Nasz "aspołeczny" został szczególnie uhonorowany zapewnieniem, że rano dostanie w mordę. I tak przez całą noc od czasu do czasu podchodzili pod nasz domek z zamiarem przeprowadzenia rozmowy.  A nawet chcieli przeprowadzić edukacyjno-historyczną grę pt. zabaw się w Ku Klux Klan i zlinczuj odludków. Nasze samochody też miały zostać ukarane pocięciem opon, za to, że nie chciały grać w siatkówkę.
Nad ranem oszołomieni brakiem snu i strachem, że jednak imprezowicze wprowadzą w czyn swoje słowa postanowiliśmy opuścić ośrodek i na kolejny tydzień pobytu znaleźć gdzieś indziej miejsce. Nasz "aspołeczny" poszedł o naszej decyzji poinformować właściciela. Oczywiście zażądaliśmy zwrotu pieniędzy za przyszły tydzień. Właściciel ze zdziwioną miną i twarzą nowonarodzonego dziecka stwierdził, że nic nie słyszał i że przecież impreza nie trwała do rana. A i jeszcze dodał, że od teraz już takie sytuacje się nie powtórzą, bo imprezowicze wyjeżdżają już do domu. Trochę to wydało nam sie dziwne, bo przyjechali w ten sam dzień co my, no ale może już odpoczęli i czas do domu. Mimo, zapewnień właściciela postanowiliśmy jednak opuścić ośrodek. On sam nie robił nam żadnych trudności i obiecał zwrot reszty pieniędzy po południu, bo nie ma przy sobie obecnie takiej gotówki. Ok. Nie ma sprawy. My poczekamy. Miły gospodarz próbował nas namówić na wcześniejszy wyjazd i że po pieniądze możemy przyjść później. My jednak woleliśmy nie opuszczać ośrodka zanim nie dostaniemy gotówki.
W tej sytuacji orzekł, że jedzie teraz na niedzielną mszę do Kościoła i rozliczymy się po jego powrocie.
Pokrzepiony wizytą w domu Pana właściciel w międzyczasie wykonał do nas szereg telefonów, w czasie których oznajmił nam, że nie odda nam całej obiecanej kwoty, tylko połowę, bo nie ma i że będzie na tym stratny, bo domek przez tydzień będzie pusty. Jak się okazało później po mszy wykonał zakrapianą rundę po zaprzyjaźnionych domach wczasowych i utwierdził się w przekonaniu, że to my nie jesteśmy w porządku i w tej sytuacji nie należy nam się zwrot całej kwoty. Pokrzepiony przez alkohol wrócił z mocnym postanowieniem wprowadzenia w czyn nauk od innych właścicieli. Ale jako, że był jednostką dosyć słabą, a nasz "aspołeczny" społeczny zastosował miękkie negocjacje to uległ i oddał całą kwotę. Może przestraszył się konsekwencji ze strony Urzędu Skarbowego, bo nie wystawił ani rachunku ani faktury albo ze strony Gminy, bo nas nie zameldował i nie pobrał tzw. klimatycznego? A może to po prostu "swój chłop" i nie chciał zarabiać na krzywdzie innych?
Dodam jeszcze, że po negocjacjach miękkich "aspołecznego" nastąpiły negocjacje twarde w wykonaniu autorki niniejszego postu. I nasz gospodarz dowiedział się trochę więcej o sobie, o jego ośrodku i o ludziach w nim przebywających. Autorka także bardzo dosadnie podziękowała mu, za wspaniały wypoczynek i za pełne emocji noce. Właściciel bardzo się wzruszył na te słowa i ze ściśniętym gardłem zdołał tylko wyrzec: a co ja miałem zrobić?  ja też po nocach przez nich nie mogłem spać...

Eksodos 

Na ten ostatni tydzień znaleźliśmy sobie miły pensjonat, gdzie wprowadziliśmy w czyn nasze założenia wakacyjne: wypocząć. A poza tym nuda... cudowna nuda i spokój.

Mimo, że ta tragedia nie kończy się tak jak powinna kończyć się klasyczna tragedia grecka to dla nas ten urlop był naprawdę traumatyczny i niezapomniany; nigdy czegoś takiego nie przeżyliśmy. No, ale cóż człowiek uczy się na własnych błędach i zawsze powinien wyciągnąć konstruktywne wnioski z zaistniałej sytuacji. Myśmy na pewno to zrobili, a czy zrobił to właściciel to czas pokaże. Co do jednej sprawy nie mam wątpliwości na pewno nie zrobili tego ci którzy nie potrafili się bawić tak, żeby innym nie przeszkadzać.
A więc życzę nam, żebyśmy nigdy już na urlopie nie spotkali się z  taką sytuacją i z takimi ludźmi, a pozostałym letnikom z tego ośrodka nadal tak szampańskiego wypoczynku.

P.S.  Jak się później okazało imprezowicze wcale nie mieli wyjechać do domu, tak jak nas zapewniał właściciel, zostali pewnie jeszcze na tydzień tak jak my. Spotkaliśmy ich na mieście. Więc i nawet w tej kwestii nasz gospodarz nie był z nami szczery.
P.S. Jeszcze raz powtarzam, ze nie mam nic przeciwko dobrej zabawie. I jadąc do miejscowości turystycznej nie liczyłam wcale, ze bedzie cisza i spokoj jak na bezludnej wyspie. Miałam tylko nadzieje, że nie spotkam sie z takim chamstwem. Właściciel ośrodka zapawniał nas, że będzie względny spokój i kultura. Jesli jego ośrodek nastawiony był na wesoły i zakrapiany sposób spędzania czasu to mógł nas o tym zawiadomic zanim zarezerwowalismy domek. I tyle.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz


o mnie

Na wytartych schodach, pod niebem starym jak słońce
stoję – popołudnie gorące pulsuje;
tak się zaczyna każda misja,
znaleźć człowieka, swoją przystań,
urządzić po swojemu fragment świata,
zbratać się z nim (tak czyń)
i nie żałować słowa dobrego,
mądrego słowa, po drogach wędrować,
zrobić co tylko się da, aż się dopełni
czas


M. Czyżykiewicz, TAŃCZ! - PARLANDO